Żeglowanie z dziećmi

Żeglowanie z dziećmi czyli…

Rejs z dziećmi

KAPISZONY NA POKŁADZIE cz.I

 Dlaczego kapiszony? Bo nigdy nie wiadomo z jakim pomysłem wystrzelą. Niezależnie czy na lądzie, czy na wodzie. Pływanie rodzinne, czyli właśnie z kapiszonami, praktykuję od początku mojej przygody z żeglarstwem. Stąd też pragnę podzielić się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami. Pływania z dziećmi nie trzeba się bać, trzeba tylko trochę inaczej się przygotować do przewożenia materiałów niebezpiecznych. Satysfakcja gwarantowana!

Okiem taty – kapitana

Przed rejsem

Podróż planujemy w domu. Ustalamy ciekawe miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć. Czytamy o nich, a jeżeli któreś już znam, opowiadam o tych zakątkach dzieciakom. To pobudza ich wyobraźnie, wciąga w rozmowę, a co za tym idzie, pozwala mi w ciekawy sposób przemycać rzeczy  związane z pobytem na jachcie. Staram się opowiedzieć lub przypomnieć o zasadach panujących na wodzie. Jeżeli coś utkwiło nam w pamięci z poprzedniego rejsu, a miało wpływ na bezpieczeństwo, przypominam temat. Taka forma przekazu sprawia, że dzieci przypominają sobie sytuacje, i w odpowiednim momencie wrócą do tego tematu, ale już na jachcie.
To pozwala w jakiś sposób zredukować liczbę zakazów lub nakazów w czasie samego rejsu. One po prostu same zaczynają zdawać sobie sprawę – to mogę zrobić, o to powinienem zapytać. A jeżeli jest ich więcej  same siebie będą kontrolować i napominać. Tak rodzi się odpowiedzialność.
A jeżeli nie ma bazy doświadczeń z poprzednich rejsów. Nic się nie stało. Podczas planowania trasy, warto opowiadać jak wygląda życie na jachcie. Im więcej powiecie teraz, tym mniej potem zaskoczeń na pokładzie. Do tematu warto wracać co jakiś czas. Dobrze jest też ustalić ramowy „program dnia”, tzn. wytyczne jak będzie wyglądał nasz dzień. Wiadomo, że różne czynniki, np. pogoda może trochę pokrzyżować założenia. Jednak główny „rozkład jazdy” powinniśmy mieć i w miarę możliwości się go trzymać. To znakomicie ułatwia bytowanie i normuje zajęcia.

Wybór jachtu i charter

Nad wyborem jachtu myślę równie długo co nad samą trasą rejsu. Trzeba uwzględnić ile osób będzie na jachcie, jakie są ich kwalifikacje, czy planujemy więcej żeglować czy też może częściej odwiedzać zatoki i robić krótsze przeloty. Czy na jachcie będą osoby, które płyną z nami pierwszy raz? Czy obsługa jachtu spadnie wyłącznie na mnie, czy też będzie członek załogi, który potrafi samodzielnie żeglować. Jeżeli z całej układanki wypada wariant pływania typu „single hand” (sam obsługuję jacht i nie liczę na nikogo innego) wybieram zarówno znaną mi firmę charterową jak i model jachtu, na którym już wcześniej pływałem. Takie podejście sprawia, że bardziej mogę się skupić na samej organizacji rejsu niż na aspektach związanych z obsługą jachtu. Jeżeli w załodze będzie inna żeglująca osoba i można podzielić się obowiązkami, wówczas jest miejsce na wypróbowanie innego modelu jachtu.
Sama procedura charteru nie powinna nastręczać wam problemów. W obecnych czasach możecie sami wyczarterować jacht u armatora lub skorzystać z usług polskiego pośrednika. Ćwiczyłem oba te warianty i za każdym razem nie było większych niespodzianek.

W firmie czarterowej zawsze zgłaszam konieczność założenia na jacht siatki bezpieczeństwa (storm net, safety net – różne określenia). Może to za ładnie na jachcie nie wygląda, ale nie o to chodzi. Przy zafalowanym morzu i nawet niewielkim rozkołysie jachtu, wypadnięcie za burtę jest bardzo prawdopodobne i do tego bardzo niebezpieczne. Weźcie pod uwagę, że to są dzieci. Dorośli wypadają nader często, mimo że wydają się być sprawniejsi. A co dopiero dzieci, które można powiedzieć niepewniej poruszają się po jachcie i nie mają tyle siły co dorośli.
Jacht może i wygląda jak baleron, ale za to śpię spokojnie i mam przekonanie, że zrobiłem wszystko by zapewnić odpowiedni poziom bezpieczeństwa.
Do firmy czarterowej zgłoście też, że potrzebujecie mniejsze rozmiary kamizelek ratunkowych.

Pakowanie

Nasze wyjazdy z kapiszonami, to przeważnie wyjazdy wakacyjne. Na zewnątrz upalnie lub gorąco, woda ciepła. Ogólnie atmosfera sprzyjająca kąpielom i zabawom wodnym. Dzieci podczas pakowania mają za zadanie sprawdzić swój ekwipunek wodny. Maski, rurki, płetwy, okulary i co tam jeszcze pod ręką mają, a może im się to przydać w wodzie. Ostatnio była to deska a’la „surfing” oraz dmuchana zabawka.
Natomiast zadaniem rodziców jest przygotować odzież na dobrą i złą pogodę. Od zwykłego letniego wyposażania po ciepłe kurtki i spodnie nieprzemakalne, czapkę oraz co najważniejsze – osobiste środki ratunkowe – kamizelkę ratunkową oraz szelki asekuracyjne. Bardzo często na jachtach czarterowych, mniejszy rozmiar kamizelki trzeba zgłosić przed rejsem. Spotkałem się też z sytuacją, że na jachcie nie dla wszystkich były szelki asekuracyjne. Ja osobiście, dla swoich kapiszonów, mam prywatny zestaw: kamizelka ratunkowa, szelki i zawsze go zabieram. O ile te drugie, jeżeli pogoda sprzyja mogą być nie użyte, to te pierwsze są prawie zawsze w użyciu. O tym jednak potem. Należy jednak wziąć sobie do serca – trzeba zadbać o to, by dzieci posiadały kamizelki i szelki. Śpię wtedy spokojniej.

Pakowanie powinno odbywać się w miękkie torby. Walizki, mimo że wygodne w transporcie (np. lotniczym) słabo sprawdzają się na jachtach. Zabranie walizki przeważnie kończy się tym, że ktoś ją ma w koi pod nogami albo gdzieś przy głowie. Schować ją do szafki, lub pod koją – nie zawsze się udaje. I tak mamy kwadracik (lub całkiem spory kwadrat szczególnie u Pań), który przesuwamy z miejsca na miejsce. Co innego miękkie torby. Po wypakowaniu można taką torbę zwinąć i praktycznie zaształować w dowolne miejsce na jachcie. Sprawdzają się też worki żeglarskie. A gdyby ktoś obawiał się, że ubrania się wygniotą w miękkiej torbie, to mogę powiedzieć tyle: zagnieceń ubrania na wodzie z innego jachtu nie widać, a i wiatr szybko takie zagniecenia wyprostuje.
Znam osoby, które swoje koszulki rolują a nie składają w kostkę. Podobno mniej się gniotą 🙂

Transport

Czy to samochodem czy to samolotem – trzeba niestety to przeżyć. Każdy ma swoje metody wypracowane przez lata, żeby jakoś kapiszony zniosły podróż i za bardzo nie zestresowały rodziców. Ten aspekt zostawiam Wam, bo sami najlepiej znacie swoje dzieciaki.

Przejęcie jachtu

Przejęciu jachtu powinien towarzyszyć spokój. Z tego też powodu wyprawiam żonę z dziećmi na zwiedzanie okolicy, albo do pobliskiej restauracji. Co tam akurat im bardziej pasuje. Ja zostaję sam. Mam czas obejrzeć spokojnie jacht i też w spokoju przejść procedurę ckeck-in’u. O samej procedurze jak się do tego przygotować i jak ona przebiega nie będą pisał, gdyż informacje te dostępne są na wielu stronach internetowych. U wielu armatorów wyglądają podobnie. Jedno jest ważne – po procedurze odbioru jachtu nie powinniście mieć większych wątpliwości jak co działa na jachcie i gdzie się co znajduje. Jeżeli tak nie jest, poświęćcie więcej czasu na zapoznanie się z jachtem, który jakby nie było będzie Waszym domem na kolejne dni.

    Jeżeli nie mam już wątpliwości co do samego jachtu idę po moją ekipę. Na początek na jacht wchodzimy bez bagażu. Dlaczego?- bo dzieciaki w ekspresowym tempie go zwiedzą – szczególnie pod pokładem. Jeszcze by się o torby lub inne pakunki poprzewracali. Daje im trochę czasu, żeby na własną rękę zobaczyli gdzie jest koja, toaleta, kuchenka, stolik itp… Po wstępnym okresie szaleństwa i uciechy że są już na jachcie, wywołuje wszystkich na zewnątrz do kokpitu i następuje moment rozdania kajut. Z moimi dziećmi system jest już opanowany, ale jeżeli mamy gościnnie zaprzyjaźnioną rodzinę, wówczas trzeba wyczuć – czy np. chłopaki chcą być razem, czy też rodzeństwo woli być razem. Tak czy siak kajuty rozdaję, a następnie ogłaszam, że mogą zamienić się miejscami albo ustalić inną konfigurację między sobą, ale muszą o tym zgodnie mi zameldować. Piszę i podkreślam „zgodnie”. To znaczy muszę widzieć że kapiszony ustaliły między sobą swoje terytoria i panuje zgoda. Z doświadczenia powiem, że nie trwa to dłużej niż 10 minut, bez większych zgrzytów. Finalnie kończy się tak, że w połowie rejsu dzieciaki chcą spać w messie. Tu mają najwięcej miejsca na swoje gry i zabawy.
Po rozdaniu kajut z każdym z kapiszonów pojedynczo schodzę pod pokład. Pokazuje podstawowe rzeczy: jak się otwiera i zamyka drzwi, jak się włącza światło, jak korzysta się z toalety i prysznica. Przy okazji zaczynam używać stosownych nazw, czyli wprowadzam słownictwo żeglarskie. Na koniec zawsze przypominam i podkreślam – jeżeli czegoś nie wiesz, zawołaj dorosłego.

Potem przychodzi czas na bagaże i rozpakowywanie się. Każda rzecz znajduje swoje miejsce, która utrwali się dopiero gdzieś po 2-3 dniach. Czyli nastanie wtedy jachtowy ład.
Na sam koniec, wracamy na pokład i opowiadam dzieciakom o zasadach poruszania się po jachcie na zewnątrz. Każdego zabieram pojedynczo na wycieczkę na dziób jachtu. Przy okazji pokazuje i mówię co do czego służy. Dla dorosłych członków załogi jest to też dobre przypomnienie. Szczególnie, że jesteśmy na jachcie z dziećmi, co powinno też i u nich pobudzić wyobraźnie w rozumieniu zapobiegania sytuacjom, które mogą być niebezpieczne.
Co jeszcze robię? – każdemu z dzieci pokazuje jak przechodzić po trapie. Do tego podkreślam, że jak chce wejść lub zejść z jachtu, to nie wystarczy tylko powiedzieć osobie dorosłej. Ta osoba ma być w pobliżu trapu i pomóc Ci wejść albo zejść.

Zaprowiantowanie

    Ustalana jest lista zakupów zgodnie z preferencjami uczestników rejsu. W przypadku dzieci rodzice wiedzą co im najbardziej smakuje. Ważne jest by była odpowiednia ilość płynów i owoców. W ciepłym klimacie nie zawsze chce się jeść tradycyjnie. Owoce i picie natomiast znikają błyskawicznie.
    Jacht staramy się wyprowiantować na minimum trzy dni. Często też i na dłużej. Wszystko zależy od planowanej trasy rejsu plus poprawka na nieprzewidziane zdarzenia takie jak niepogoda. Dla mnie osobiście trzy dni autonomiczności jachtu w wakacyjnym rejsie, to niezbędne minimum.

Część II

Po śniadaniu oddajemy cumy
Kwestię kulinarów pozostawiam Wam. Każdy lubi coś innego. Każdy ma inne preferencje żywieniowe. Jednemu wystarczą kanapki a ktoś inny musi zjeść sałatki i warzywa. Jednak muszę powiedzieć jedno – nic tak nie smakuje jak jajecznica. Zawsze i wszędzie w warunkach żeglarskich. Pamiętać tylko należy o świeżości produktów. Wyjadamy w pierwszej kolejności to, co szybko się psuje lub wilgotnieje.

Przed oddaniem cum trzymam się żelaznej zasady. Szczególnie, jeżeli na pokładzie są omawiane kapiszony. Trzeba przygotować passage planing albo route plan – jak kto woli. Jeszcze w domu opracowaliśmy jakąś trasę, ale czy jest ona aktualna na miejscu biorąc pod uwagę warunki pogodowe, stan jachtu i samopoczucie załogi? Wiele czynników może wpłynąć na zmianę i przeważnie wcześniej czy później tak też się stanie. Dzień wcześniej, wieczorem, gdy kapiszony już zasnęły przygotowuje wstępne dwie trasy. Rano, po zapoznaniu się z prognozami pogody (przynajmniej dwa źródła) wybieram wariant. Przy wyborze należy pamiętać, że nie tylko ten czekający nas dzień jest ważny. Co będzie jutro? Czy trasa którą wybieram pozwoli mi np. wrócić na czas przy gorszej pogodzie? Warto przemyśleć wybór i być świadomym jego następstw. Pośpiech jest dobry przy ucieczce przed „pogodą” (kto pływa szybko, pływa bezpiecznie), ale nie jest wskazany przy planowaniu.

Co do samego rozkładu trasy na dany dzień staram się, jeżeli to możliwe, wypłynąć w miarę możliwości wcześnie, po trzech – czterech godzinach żeglowania zatrzymujemy się w zatoczce na gry i kąpiele morskie, a następnie ruszamy do miejsca przeznaczenia. Taki schemat powoduje, że dzieci mają swój czas na zabawę w niedługim czasie po oddaniu cum, a potem są na tyle zmęczone zabawami wodnymi, że dają spokojnie żeglować. Chociaż muszę stwierdzić, że z roku na rok, po zabawach w wodzie, coraz częściej interesują się tym co na pokładzie. Jeżeli macie do dyspozycji jacht z platformą kąpielową – skokom do wody nie będzie końca. Ponadto postój w zatoczce można przeznaczyć na dożywienie lub lekką przekąskę, a dla taty kapitana, jest też to szansa na weryfikację przyjętej trasy (czy warunki pogodowe lub inne czynniki wymuszają korektę założeń podjętych w dniu poprzednim lub dzisiejszego poranka?).

Podczas przelotów dzieci urzędują albo w kokpicie albo pod pokładem. Jeżeli są na zewnątrz, jest to doskonały czas na wspólne czytanie, śpiewanie, słuchanie muzyki (raczej kameralnie tzn. cicho)  lub opowiadanie różnych historii. Zabawy w stylu, zgadnij co to: „Ma futro, jest białe i mieszka w………” bije rekordy popularności. Jeżeli dzieci zeszły pod pokład, i tam rozłożyły się z grami – nie przeszkadzamy. Tym samym, nawet nie wiedzieć kiedy, dotrzemy do zaplanowanego miejsca przeznaczenia.

Manewry z kadetami

Generalnie istnieją tylko dwie metody. Metoda I – z kapiszonami na pokładzie, Metoda II – z kapiszonami pod pokładem. Wszystko, jak zwykle, zależy od wielu czynników. Zanim jednak opiszę swoje doświadczenia, a ćwiczyłem oba warianty w różnym czasie, trzeba zaznaczyć, że dzieci są ciekawe świata. Uczą się przez poznanie. Zejście dla nich pod pokład, jeżeli coś się dzieje w ich ocenie fajnego, to wielka strata – tak to widzą, a my mamy średni na to wpływ. One się uczą, a nasza bojaźliwość czasami to hamuje. Oczywiście, nie zawsze trzeba być wyrozumiałym. Przywilej kapitana to wydać rozkaz.
Metoda I  – z kapiszonami pod pokładem. Przede wszystkim decydują warunki pogodowe. Jeżeli jest ciężka pogoda, duży rozkołys, tłoczno w marinie lub na kotwicowisku, niewygodne podejście, lub na przykład problem z jachtem wymagający większej czujności – zdecydowanie kapiszony pod pokładem. Nocą, niezależenie od warunków – zawsze pod pokładem (przeważnie już śpią, ale czasami zdarza się „wytrwały” zawodnik)

Metoda II – z kapiszonami na pokładzie. Przeciwne warunki niż w metodzie I. Jeżeli pogoda jest ładna, nie ma tłoku, znacie podejście, wiecie jak zacumować, nie walczycie z jachtem – nic nie stoi na przeszkodzie mieć obserwatorów na zewnątrz. Proszę jedynie by usiedli blisko zejściówki. Chodzi o to, żeby przez przypadek kogoś nie popchnąć albo co gorsza np. stanąć na palce. Jeżeli dzieciaki już trochę pływają i jest ku temu sposobność – dajcie im rzucić cumę. Weźcie jedynie poprawkę na to, że pewno za pierwszym razem nie doleci do miejsca przeznaczenia (warto mieć silnik luz, jeżeli nie trzeba utrzymać prędkości manewrowej). Satysfakcja i wspomnienia gwarantowane!

Wycieczki tam i z powrotem

Bardziej niż pewne, że Wasze pociechy będą chciały w czasie płynięcia zobaczyć co jest z przodu jachtu czyli na dziobie. Jeżeli jest to możliwe, pozwalam na to, ale są dwa warunki. Pierwszy: zawsze w kamizelce, drugi, zawsze z opieką dorosłego. Przypominam, że jedną ręką zawsze się czegoś solidnego trzymamy (to przypomnienie jest zarówno dla kapiszonów jaki i dla dorosłych).

Jeżeli jacht stoi w marinie a dziecko chce iść na dziób, pozwalam. Przypominam jednak, żeby były ostrożne. Żeby zerknęły, czy okienka są otwarte czy też zamknięte – bo łatwo wpaść nogą i wtedy płacz gwarantowany. Specjalnie mówię okienka, żeby wiedziały o co chodzi. Jeżeli kapiszon jest pierwszy raz na jachcie, idę z nim, albo wysyłam osobę starszą, która już taką wycieczkę odbyła. Jeżeli już trochę oswoili się z zasadami samotnych wycieczek na dziób podczas postoju – wędkowanie z dziobu będzie dla nich ogromną frajdą.

Powrót

W końcu nadchodzi taki dzień, że rejs się kończy. Dzieciaki opuszczają „domek”, jak go nazywają, ze smutną miną. Panuje jakaś cisza. Biorą swoje podręczne plecaczki przygotowane na powrót, wsiadają do samochodu czy innego środka lokomocji bez żadnych kłótni, szturchańców i popychanek. Opakowanie to samo, ale kapiszony jakby inne. Mniej wybuchowe. Nie jak na początku, że nie wiadomo z czym wystrzelą.  Podróż mija. Ja rozważam jak było, co bym poprawił. Żona, jak pięknie było wypocząć. A kapiszony?? – Jednak strzelają!!!
„Tato kiedy popłyniemy następnym razem? Będą delfiny? Będziemy skakali na leniwca do wody? ………………………” I inne pytania z gatunku, co będzie w przyszłości.
Serce się wtedy raduje i jestem pewien, że pływanie z kapiszonami ma sens.
MK

Okiem mamy

Po raz pierwszy żeglowaliśmy z dziećmi, gdy nasza najmłodsza córka miała pół roku, syn 3 lata, a najstarsza córka 5 i pół roku. I był to tak dobrze spędzony czas, że od tej pory postanowiliśmy spędzać letnie urlopy pod żaglami. Dla mnie, kobiety, żaglówka jest niezwykłym miejscem. Jest to taki miniaturowy dom, który stale się kołysze, a mieszkanie na nim wymaga przestrzegania zasad, dzięki którym wszyscy uczą się odpowiedzialności. Jednak to, co mnie najbardziej pociąga w pływaniu z rodziną to to, że jesteśmy cały czas razem, w zasięgu wzroku lub głosu.

 Lubię też poczucie spokoju płynące z pewności, że dzieci nigdzie mi się nie rozbiegną w poszukiwaniu wrażeń, ponieważ gdy płyniemy albo siedzą w kokpicie i podziwiają widoki, uczą się żeglarstwa lub gawędzą z nami o tym co ich interesuje, albo organizują sobie czas grając w gry lub bawiąc się pod pokładem. Wtedy ja mam czas na relaks w szeroko rozumianym zakresie tzn. wreszcie mogę poczytać, opalać się lub po prostu podziwiać widoki. Nic nie zastąpi też przekąski podczas rejsu na świeżym powietrzu. Najczęściej są to owoce lub kanapki. Chociaż przygotowywanie tych drugich może być utrudnione przez rozkołys. Nie raz zdarzała mi się praca na raty w kambuzie przeplatana wyskokami do kokpitu w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza. A potem znowu uroki trzepotu żagli i smaganie wiatru……

BRYG Jacek Szczepaniak
ul. Siewna 9/12, 43-300 Bielsko Biała